Od Decathlonu do sklepu z biżuterią
Milowymi krokami zbliża się wiosna, wydaje się więc, że zainteresowanie Polaków sklepami ze sprzętem sportowym powinno zacząć rosnąć. Spacery po lesie, wyjścia w góry, wędrówki z plecakiem, weekendy pod namiotem… Ech, rozmarzyliśmy się. Tak, czy siak – sami przyznajcie – chcielibyście zgarnąć za friko sprzęt z Decathlonu, co?
Można by się zastanowić, co ma z tym wspólnego krab na biurku, ale nie takie zakręcone nazwy różnych przedsięwzięć widywaliśmy. Może gdyby kliknąć w nazwę fanpage i zobaczyć, że wg. Facebooka jest to… dom kultury, z 0 polubień i 0 obserwujących to zaświeciłaby się czerwona lampka, ale kto by patrzył na takie rzeczy?
Kliknijmy zatem:
Welcome? A nie „Cześć!” albo „Witaj!”? Strona wygląda dość spartańsko. Pytanie, czy ma chociaż jakiś regulamin?
Dolna część witryn wskazuje, że to faktycznie strona Decathlonu (jeśli wierzymy temu, co jest napisane…). Zerknijmy może więc jeszcze na zasady i warunki użytkowania?
Hmmm… Nie wydaje się być zgodną z prawem umową do prowadzonego w Polsce konkursu, nie sądzicie? Załóżmy jednak, że nie przewinęliśmy w dół, zamiast tego rozochoceni wizją nagrody wybraliśmy „Start”.
Po serii klasyków, czyli pytań „o nic” (oszczędzimy ich Wam, już wielokrotnie je pokazywaliśmy) okazuje się oczywiście, że odpowiedzieliśmy dobrze, po czym trafiamy tutaj:
Zauważyliście pewną niezgodność? To w końcu 500 złotych, czy 2000? Dodatkowo na nowej stronie pojawia się nazwa firmy. To znana nam singapurska Pelema PTE, jedna z trzech głównych tzw. hurtowni danych, działających agresywnie na polskim rynku. Oczywiście na tej witrynie nie mamy już odniesień, sugerujących, że firma działa w imieniu Decathlonu, a w regulaminie, tym razem szczegółowym i po polsku, znajdziemy informację o tym, że mamy do czynienia z konkursem zręcznościowym. Co ciekawe, nie musimy podawać żadnych wrażliwych danych, by wziąć w nim udział! Informację o tym, że wystarczy wysłać maila, znajdziemy, zapisaną drobniutkim drukiem, na dole strony.
Tym niemniej – kto patrzy na dół strony (po raz drugi w tym samym tekście)? Wpisaliśmy więc dane, odhaczyliśmy wszystkie „ptaszki” i co teraz?
Najzabawniejsze – mimo wszystko – jest to, że po kliknięciu w którykolwiek z obrazków jesteśmy przenoszeni po prostu na… stronę sklepu. Ocenę firmy, która po wyciągnięciu od internauty podstępem szeregu danych łasi się jeszcze na prowizję z reflinków pozostawiamy Wam.
Zauważyliście, że przy kolejnych krokach gdzieś zniknął miraż bonu do Decathlonu? Oczywiście ani na naszym honeypotowy numer SMS ani mailu nie znaleźliśmy żadnej informacji. Przypadek?
Pamiętajcie. Nie ma darmowego lunchu. Szkoda czasu i nerwów, na które przyjdzie pora, gdy okaże się, że ktoś zadzwonił na Wasz numer albo przysłał maila, korzystając z danych, które… sami mu daliście.