Wszystko za kliki, czyli jak plotka może stać się groźną prawdą
Klik. W czasach, gdy internet zdominował nasze życie, można by go określić jednostką monetarną. Tam gdzie toczy się życie, prędzej czy później pojawiają się reklamodawcy. A tam gdzie pojawiają się reklamy – kluczem stają się kliki (w domyśle oznaczające obejrzenie reklamy), bezpośrednio przekładające się na pieniądze. Im bardziej sensacyjny temat, im chwytliwszy tytuł, tym więcej ludzi uda się przyciągnąć – nieważne jak bardzo daleka od prawdy, bądź sztucznie rozdęta, będzie faktyczna treść „njusa”. To jak, wiecie już o czym będzie?
Jak zapewne wiedzą stali czytelnicy bloga, mam dwóch synów, 7 i 10 lat. Jednak, gdy zobaczyłem w sieci wiadomości o „groźnych grach” moją pierwszą decyzją wcale nie było udostępnienie ich w każdym znanym mi medium społecznościowym i rozesłanie mailem znajomym. Przecież biorąc pod uwagę skalę paniki, rozpętanej przez media, to na pewno macki zła opętały już przynajmniej połowę szkoły moich synów! Hmmm, a gdyby tak zadać sobie trochę trudu i sprawdzić rzetelność publikowanych treści?
Internet napędza plotkę
Dlaczego w ogóle piszę o tym w „dniu bezpieczniackim” na blogu Orange? Ano dlatego, że w mojej opinii mamy jak najbardziej do czynienia z cyber-zagrożeniem! Fama crescit eundo – mówił Wergiliusz już w I w. p.n.e., plotka rośnie rozchodząc się! A w tej sytuacji w mojej opinii mamy do czynienia ze zdarzeniem marginalnym w skali naszego kraju, które za pośrednictwem internetu rozrosło się do absurdalnych rozmiarów. Co więcej – to sieć spowodowała, że ryzyko znacznie bardziej wzrosło, bo coś, co można było wyczytać tylko w rosyjskojęzycznych mediach (ja jeszcze się uczyłem rosyjskiego, teraz jest już dzieciom obcy) można przeczytać po polsku, a jestem niestety pewien, że w naszym kraju nie brakuje dzieci w stanie psychicznym, który powoduje olbrzymią podatność na socjotechnikę.
Jak chronić się przed tego typu zagrożeniami? Dwojako. Przede wszystkim nie dawać się emocjom. Słyszałem kiedyś wspaniałą wypowiedź profesora uniwersyteckiego, który w odpowiedzi na uwagę studenta, że teraz to nie trzeba „wiedzieć” per se, a wystarczy wiedzieć, gdzie szukać, powiedział:
– Proszę pana, różnica między nami jest taka, że kiedy zabraknie prądu, moja wiedza pozostanie.
W punkt prawda? A trzeba też pamiętać, że nie zawsze wiedza znaleziona w internecie jest tą, której najbliżej do prawdy.
Fake news jak phishing
Korzystając z wiedzy w sieci wybieramy drogę na skróty, co powoduje, że nie jesteśmy w stanie określić, czy mamy do czynienia z wiedzą, czy „wiedzą”. Wygodniej jest nam nieco bezrefleksyjnie, jednym kliknięciem reagować treści wzbudzające w nas emocje. Notabene dlatego właśnie wciąż tak wiele osób łapie się na phishingi, bo dopiero po kliknięciu – jeśli w ogóle – przychodzi refleksja. W kwestii zagubionej młodzieży i jej wyjątkowych sposobów na spędzanie czasu tylko niewielu poświęciło swój czas, bo dokładnie zapoznać się z istotą tego fenomenu, jak choćby Marcin Napiórkowski na łamach serwisu Mitologia Współczesna. Kiedyś łatwiej było zaufać dziennikarzom, ale, gdy próg wejścia, niezbędny do pisania czegokolwiek na łamach, wyraźnie się obniżył, w tak istotnych kwestiach możemy ufać tylko sobie. Szczęście w nieszczęściu, dzięki internetowi możemy znaleźć informacje nie tylko goniące za sensację, ale również odsiać spomiędzy nich te naprawdę rzetelne. Ci, którym zabraknie na to czasu/chęci, padną ofiarą Społecznego Dowodu Słuszności i automatycznie rozsieją informację dalej. Nawet – po raz kolejny bezrefleksyjnie – porównując „grę”, polegającą na poleceniach przekazywanych za pośrednictwem internetu, z faktycznymi grami komputerowymi. Tymczasem gra grze nierówna, tak jak koń i koń mechaniczny. W efekcie wizerunkowym „odłamkiem” oberwą Bogu ducha winni.
Rozmawiaj zamiast zakazywać
„No dobra, mnie przekonał, zawstydził, ale przecież dzieci znacznie łatwiej przekabacić!” taka myśl nasuwa się sama. Sądzę, że my, rodzice, potrzebujemy więcej pewności siebie. W końcu to nam powinno być najłatwiej dotrzeć do naszych dzieci. Świadomy internetowych zagrożeń rodzic niczego nie zostawia łutowi szczęścia, a samo przekonanie dziecka, że nie powinno automatycznie wierzyć wszystkiemu, co przeczyta w sieci, da już bardzo wiele.
– Rozwiązania technologiczne są tylko pomocą, najważniejsza jest rozmowa z dziećmi. Szczególnie z nastolatkami, które eksplorują różne zakamarki internetu. I właśnie dlatego powinniśmy rozmawiać o zasadzie ograniczonego zaufania, weryfikacji informacji, intencjach innych ludzi – tłumaczy Martyna Różycka, kierownik zespołu Dyżurnet.pl, działającego w NASK punktu kontaktowego do zgłaszania nielegalnych treści.
Podobnie wygląda sprawa w przypadku ustalanie zasad korzystania z sieci w domu, gdzie też warto zachować pełną otwartość. Zakazywanie czegokolwiek dzieciom i młodzieży to droga donikąd. Przecież sami też kiedyś byliśmy dziećmi i w pełni zdajemy sobie sprawę z tego, że – jak śpiewał niegdyś zespół Róże Europy, „To, co zakazane, karą zamotane, podkreślone wykrzyknikiem, smakuje najlepiej”. Wspólnie ustalmy, że dziecko może korzystać z Facebooka, wtedy kiedy ma nas w gronie znajomych (a my się nie odzywamy na jego timelinie, żeby nie robić mu siary), wspólnie odklikajmy i zaklikajmy odpowiednie pozycje w ustawieniach prywatności. Może nawet uda się przekonać dziecko, że działająca w tle aplikacja kontroli rodzicielskiej w żaden sposób nie ingeruje w jego aktywność w sieci, a my raz na jakiś czas po prostu zerkniemy w raport, czy nie ma w nim żadnej podejrzanej witryny. A jeżeli nie wiecie gdzie zacząć szukać pomocy, zajrzyjcie do kursu internetowego dla rodziców, który stworzyła Fundacja Orange. Na dobry początek.
Rodzice – wszystko w naszych rękach!
Niebieski Wieloryb, czy Wróżka Ognia – że wspomnę, na sam koniec tekstu, tylko o tych najpopularniejszych ostatnio zagrożeniach rodem zza wschodniej granicy – mogą być tylko wierzchołkiem góry lodowej, ale to od nas, przedstawicieli starych i nowych mediów, zależy przede wszystkim to, czy tego typu aktywności w ogóle wzbudzą jakiekolwiek zainteresowanie. Jeśli w tym momencie zachowamy się nieodpowiedzialnie, reszta pozostaje w rękach rodziców. Jeśli podchodzimy dojrzale do internetowych plotek i zagrożeń, edukując w tym zakresie zarówno siebie, jak i nasze dzieci, to w najlepszym przypadku o niczym się nie dowiedzą, w dobrym – same nam o tym opowiedzą, zaś w najgorszym, być może przy wsparciu technologii – to my odpowiednio wcześnie zobaczymy, że dzieje się coś złego.
– Niestety, ta sytuacja pokazała, że coś, co początkowo było tylko wykreowanym przez media newsem, wzbudziło zainteresowanie, znalazło osoby, które podążając za opublikowanymi scenariuszami wcieliły go w życie. Dlatego tak ważna jest ciągłe, ustawiczne stanie obok naszych pociech, aby w razie problemu miały się do kogo zwrócić, a my abyśmy zdążyli z pomocą – podsumowuje Martyna Różycka.
Zdjęcie pliku gazet autorstwa University of Illinois Library uzyskane za pośrednictem serwisu Flickr na licencji CC BY 2.0